🕛 Cudowne Dziecko Dwóch Pedałów
Jesteśmy Kościołem Chrześcijańskim skupiającym się na głoszeniu Ewangelii Jezusa Chrystusa oraz nauczaniu życia chrześcijańskiego.#KCSWGdynia
Przesunięty przez: trzeci30 Sie 2011, 16:16 Cudowne dzieci dwóch pedałów Autor Wiadomość qwerty67 Model: Inne auto Wersja: CL Silnik: Inny Imię: Paweł Wiek: 31 Dołączył: 08 Lut 2010Posty: 282Skąd: Słubice Wysłany: 21 Maj 2011, 22:59 a takie dzisiaj zrobione autystyczne zdjęcie [ Dodano: Sob Maj 21, 2011 23:00 ] _________________Była wiśniowa 1,1 Jest: Toledo 1L 1,8 90 PS trzeci Prezes Model: Ford Fiesta Mk3`91 Wersja: Xr2i Silnik: Imię: Artur Wiek: 52 Dołączył: 24 Maj 2004Posty: 7108Skąd: Szczecin Wysłany: 30 Cze 2011, 22:38 Może Wam ten temat przerzucić do Sportu żeby nie zniknął w TimeOut`ie Hyde Parku ? W końcu temat podchodzący pod sport Pozdro ... _________________Verba volant, scripta manent Zalew Model: Ford Fiesta Mk7`10 Wersja: Gold Silnik: Imię: Mateusz Wiek: 31 Dołączył: 08 Sty 2011Posty: 63Skąd: WGM Wysłany: 30 Cze 2011, 23:24 Nikuś napisał/a: Ale błagam, przy okazji zmieńcie tytuł topicu... Co Ci się nie podoba? MONIA Model: Ford Fiesta Mk3`90 Wersja: Xr2i Silnik: Wiek: 44 Dołączyła: 27 Lis 2004Posty: 364Skąd: Warszawa Wysłany: 8 Wrz 2011, 23:15 Hehhh na dziecko dwóch pedałów nie wyglądam ...sorki mamo i tutusiu ale znaleźć torfy i bunkry na jarząbka w Mazowieckim Parku Krajobrazowym i... po zmierzchu na dwóch kółkach bezsilnikowych zwiedzić świdermajerowski szpital opuszczony "Zofiówka" bezcenne...polecam serdecznie Otwock,Karczew,Józefów ,Świder tym co cudze chwalą a swego nie znają i to wszystko na starym Universalu Rally Rock _________________Była RS 1800... jest PUENTA RESURRECTION "Przez 3000 lat człowiek usiłował wyjaśnić przyczynę złych Ford pokazał nam jak sobie z nimi radzić" Wyświetl posty z ostatnich: Podobne Tematy Temat Autor Forum Odpowiedzi Ostatni post Gumowe nakładki pedałów sprzęgło/hamulec/gaz. murgrabia Mechanika ogólna 1 13 Sty 2021, 23:31 SCHWARZ WYPRAWKA SZKOLNA DLA DZIECI Z RODZINNEGO DOMU DZIECKA Czyli kolejna edycja naszej akcji dla dzieciaków sowa III Jesienny Zlot FKP - Międzywodzie 2009 15 5 Paź 2009, 22:14 Piter [MK3] Połączenie dwóch wtyczek-swap Łukasz Elektryka silnika 24 18 Mar 2014, 17:00 Łukasz Jeden pojazd, a dwóch właścicieli. Pytanie o OC. Horbik1 Ubezpieczenia i rejestracja aut 9 3 Mar 2010, 08:43 szynszyl [MK3] Silnik chodzi na dwóch garach Gość Mechanika 1 11 Mar 2010, 19:51 pablon Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group Obserwuj @FiestaKlub Fiesta Klub Polska nie ponosi odpowiedzialności za jakiekolwiek treści umieszczane przez użytkowników forum. Odpowiedzialność ta spoczywa na autorach tych treści.
Grupa zamknięta absolwentów cyklu szkoleń doktor Czerskiej. Grupa NIE SŁUŻY REKLAMIE zbieraniu datków charytatywnych, promocji produktów, swojego ani innych fan page, pozyskiwaniu klientów, promocji
„Międzynarodowy Wyścig Pokoju łączy walkę sportową ze wspólnym dążeniem narodów do umocnienia pokoju na świecie i do pokojowej koegzystencji, jako podstawy stosunków między państwami o różnych ustrojach społecznych” – powyższy cytat zaczerpnięty został z regulaminu legendarnego już wieloetapowego wyścigu kolarskiego rozgrywanego na szosach Polski, NRD oraz te słowa w najwyższym stopniu mogą trącać myszką i to nie tylko z tego powodu, że tak na dobrą sprawę wyeliminowana została różnica w ustrojach społecznych. A pokojową koegzystencję warunkują w najwyższym stopniu powiązania – nazwijmy to – mówiąc wprost oznacza, że dziś liczy się li tylko kasa, w sporcie rzecz jasna również w stopniu przeogromnym. Wspomnienia rywalizacji jednośladów napędzanych siłą ludzkich mięśni nachodzą mnie nieuchronnie właśnie wtedy, gdy na kalendarzu wiszącym na ścianie pojawia się adnotacja „maj”.To jakiś przedziwny anachronizm. W czasach chłopięcych nie odróżniałem się od otoczenia i z uwagą śledziłem zmagania kolarzy na trasach kolejnych edycji „Wyścigów Pokoju”. Jakże zapomnieć te wspaniałe finisze w wykonaniu Ryszarda Szurkowskiego, czy też Stanisława skrupulatne liczenie (a nie było wówczas jeszcze kalkulatorów!) bonifikat sekundowych gromadzonych na lotnych i górskich premiach, bonusów za miejsca na podium. Albo te tysiące kibiców szczelnie otaczających trasy kolejnych etapów, te miliony przyspawane jakby do radioodbiorników…To utrwala się w pamięci na zawsze! Tak, kolarze potrafili zelektryzować całe niemal społeczeństwo. I nic to, że wyścig był tubą propagandową ówczesnego systemu, firmowaną przez trzy bratnie partyjne organy „Neues Deutschland”, „Rudego Prava”, czy „Trybuny Ludu”. Liczyły się emocje, a tych kolarze zapewniali nam aż nie dla amatorów? Niestety, w dekadzie lat osiemdziesiątych poprzedniego millenium „Wyścig Pokoju” systematycznie zaczął tracić na znaczeniu. Z czasem przeistoczył się w skromną imprezę o znaczeniu niemal regionalnym. Jego ostatnia edycja odbyła się w roku 2006, ale absolutnie w niczym nie przypominała ona już wspaniałej fety kolarstwa znanej z wcześniejszych się też tak za sprawą naszych kolarzy, którzy tylko z rzadka już w ważnych wyścigach stroili się w trykoty o kolorze żółtym. Szurkowski, Szozda odstawili rowery i na dobrą sprawę zabrakło godnych następców. Nieliczni i owszem próbowali coś „ukręcić”, ale bez większych sukcesów. Uprzednio w światowym czempionacie amatorów też potrafiliśmy zamieszać. Oprócz wspomnianego już Szurkowskiego, tęczowe koszulki obnosili Janusz Kowalski, Lech Piasecki, czy wreszcie Joachim chwilą, gdy położono kres rywalizacji kolarzy uchodzących oficjalnie za nieprofesjonalnych, skończyły się tak na dobrą sprawę sukcesy polskiego kolarstwa. Zawodowy peleton okazuje się dla naszych zbyt szybki, a słynne wyścigi zbyt wymagające. To trochę jak w przypadku futbolu – tylko starsza generacja kibiców może pamiętać sukcesy w kolarstwie przesyconym rozmaitymi farmakologicznymi wynalazkami pozwalającymi odnosić sukcesy liczą się wielkie wyścigi, których mordercza trasa liczy niekiedy kilka tysięcy kilometrów. Prym zdecydowanie wiedzie „Tour de France”, którego tradycje sięgają roku „żabojadów”Polacy nie gęsi i swój wyścig też mają. W roku 2005 został on nawet zaliczony do ekskluzywnego grona najbardziej prestiżowych wieloetapowców grupy UCI Pro Tour. Jego pierwsza edycja odbyła się w roku w 1928 pod szyldem „Biegu Dookoła Polski”. W latach późniejszych wyścig ten także rozgrywany był pod podobnym szyldem, tyle że określenie „bieg” wyrugowane zostało przez „wyścig”.Moda jednak robi swoje i dziś nie wiedzieć czemu mamy nazywany z francuska „Tour de Pologne”. Zachodzę w głowę dlaczego Włosi swojego słynnego „Giro d’Italia” nie tytułują w języku Balzacka? Albo Hiszpanie swego „Vuelta a Espana”?Ciekawe, dlaczego musimy tak często i bez sensu wzorować się na innych? Po cóż tegoroczny „Tour de Pologne” ma zacząć się we Włoszech? Wszak jak sama nazwa nakazuje nasz tour winien toczyć się dookoła jednak znów obrastamy w papuzie piórka i naśladujemy francuski słynny wyścig, którego etapy często miały mety w ościennych krajach. Ba! Nie tak dawno zrodziła się nawet szalona idea, by „Tour de France” zaczął się w Polsce, a konkretnie na krakowskim Rynku!Cóż, kolarskie emocje, które przez lata nieodłącznie towarzyszyły nam w maju już nie powrócą. Dziś też żaden z komentatorów w ferworze relacji nie pokusi się o tytułowanie kolarza „cudownym dzieckiem dwóch pedałów”, jak to onegdaj wspaniały Bohdan Tomaszewski był łaskaw nazwać Ryszarda prostu żaden z naszych kolarzy nie jest – jak na razie - w stanie swym pedałowaniem podnieść w stopniu radykalnym poziom adrenaliny kibiców. A swoją drogą, to te naciskane stopami elementy kolarskich jednośladów i mistrzowskie tęczowe koszulki mogą rzeczywiście budzić niecne skojarzenia… Jerzy KraśnickiChcesz się z nami podzielić czymś, co dzieje się blisko Ciebie? Wyślij nam zdjęcie, film lub informację na: [email protected]
Cudowne dziecko dwóch pedałów, twój rower zabiera dwa miejsca pasażerom, więc te 7zł to i tak mało. (3) 1 rok. 7 19. Zgło ś Odp owiedz
Z ręką na sercu: zagapiłem się na ten tyłek. Ups, przepraszam. Na te pośladki. Pupę. Co ja piszę... jaką pupę. Niech będzie moim usprawiedliwieniem fakt, że trudno było zauważyć coś innego. Przysłoniła mi całe niebo. I to dosłownie, bo gdy pupa zrównała się z autem, zapadł w nim mrok...Kojarzycie te amerykańskie filmy o transformersach czy innych Hulkach? Przedzierając się między autami, zawsze je roztrącają jak pies biegnący przez łąkę roztrąca mlecze, jak kursantka oblewająca prawo jazdy roztrąca pachołki. To właśnie widziałem: gigantyczny tyłek wyposażony w maleńki rowerek pod nim, roztrącał na boki auta stojące w korku, jak wiatr te liście jesienne...Właścicielka pupy i rowerka przedarła się na początek korka. Zaparkowała na środku. I wtedy zrozumiałem, skąd się biorą korki. Bo kiedy zapaliło się już zielone, kiedy rowerzystce udało się ruszyć z posad bryłę świata... to świat za nią jeszcze przez dobrą minutę nie widział: zielone czy już czerwone?Kilometr dalej, też na światłach, rowerzysta był szczuplejszy. O tylnej części ciała słowa nie powiem, bom nie widział, nie przyglądałem się, a zresztą: pana widziałem tylko z boku. Przez tę sekundę, kiedy z hamulcem wciśniętym w podłogę zastanawiałem się: czy to rowerzysta samobójca, czy daltonista. Ciekawe, że taki wjeżdżający ci pod koła gamoń zawsze staje jak słup soli w momencie, gdy właśnie na niego walą prawie dwie tony żelastwa. Tym razem te prawie dwie tony wyhamowały, a rowerzysta, który zapomniał nagle, jak się pedałuje – dostojnie się przepchnął na drugą stronę, zataczając z wrażenia dziś rowerzysta nie był dla mnie łaskawy. Plugawymi słowy mnie obrzucił, albowiem ja, kierowca przebrzydły, ohydnie go potraktowałem błotem z kałuży. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Kałuża też była wielka. A ja głupi, nie zwróciłem uwagi. Ale kto mógłby się spodziewać niespodziewanego najazdu rowerzysty z naprzeciwka w uliczce jednokierunkowej?Dziś nie miało być nic politycznego, choć w sumie to takie niepolityczne ruszać rowerzystów. Zwłaszcza, że na co dzień robią to mundurowi w ramach swojego akcyjnego podejścia do życia, a jak wiadomo rowerzystę łatwiej dogoni policjant z nadwagą niż takiego bandytę na ten przykład. Ale...Ja rozumiem zdrowy styl życia. Rozumiem szyk i styl. Rozumiem, że rower już nie jest środkiem komunikacji dla biedoty, a jakby nawet był, to poruszając się czterema kółkami, szczególnych powodów do wywyższania nie mam. Ale na rower nie powinni wsiadać samobójcy oraz osoby o rozmiarach niestandardowych, zwłaszcza w dolnej partii. Przynajmniej: te ostatnie zgodnie z przepisami ruchu drogowego powinny poruszać się wyłącznie w towarzystwie pilota, żeby je bez kolizji przez świat ten, co na rower wsiada wyłącznie po zmroku. Żeby nikomu światła nie przysłaniać.
Zagadki z odpowiedziami dla dzieci. Idzie dwóch pedałów lasem wtem nagle jeden musiał iść w ustronne miejsce. Po pięciu minutach wybiega zza krzaków i krzyczy: - O ja biedny poroniłem tu widać rączkę tu nóżkę. - Przestań, po prostu nasrałeś na żabę!
Wprawdzie nie jestem dzieckiem cudownym, ale w sezonie letnim zdecydowanie można mnie nazwać dzieckiem dwóch pedałów. Żadne tam wyczyny: czysty relaks, lokomocja i ewentualnie zakupy. Zeszły rok z racji młodego bardzo wieku bliźniaczek był czasem rowerowej posuchy. Dwa lata temu na jazdę tym wspaniałym środkiem lokomocji również się nie zdecydowałam ze względu na mnogą (i w ogóle) ciążę, choć podobno w niektórych krajach stan błogosławiony i rower chodzą w parze. Martwiłam się, że i AD 2015 przejdzie bez jazdy – nie zawsze znajdzie się odpowiedni kompan, a dzieci jest przecież troje. Jak przewieźć bliźnięta na rowerze? To pytanie nie dawało mi spokoju. Przyczepka odpada, u nas nie ma gdzie z nią jeździć – wiejskie ścieżki nierówne, chodniki wąskie, ulice ruchliwe. Dwa foteliki? Pierwsza myśl: szaleństwo. Druga: nie dam rady utrzymać równowagi, ani nawet wsiąść. Trzecie: nigdy nie widziałam, by tak ktoś jeździł. Czwarta: skoro o tym pomyślałam, to na pewno się da. Trzeba spróbować. Ale zacznijmy od początku. Na początku był rower. Później był pierworodny i jak to przy pierwszym dziecku – chuchanie, dmuchanie, strachy. Wożenie w foteliku rowerowym półtorarocznego, pierwszego dziecka nie wchodziło w grę. Do czasu gdy matka wypatrzyła u sąsiada fotelik przedni. Po przewertowaniu sieci zakupiłam podobny. Okazało się, że jest kilka modeli do wyboru, ja zdecydowałam się na Polisport Bilby Junior. Teraz, kiedy mam porównanie z fotelikiem montowanym z tyłu, mogę z całą pewnością powiedzieć, że pod (niemal) każdym względem przód to lepszy wybór. Dziecko jest tuż przed Tobą, masz je „na oku”, pomiędzy rękami. Doskonale się nawzajem słyszycie, dzięki czemu możecie swobodnie rozmawiać. Unikniesz dialogów typu: „Mamo, co to?” – „Foto? Zrobimy jak dojedziemy”. – „A, błoto. No co Ty, nie zjem błota”. -„Zjesz zjesz, albo nie będzie deseru!” Nie będziesz też, ryzykując życie swoje i dziecka, odwracać się co chwilę lub snuć wyobrażeń, co też tam maleństwo porabia (ogłuchłam i nie słyszę gadania czy może spadło?;) Rozwiać wątpliwości pomogłoby wsteczne lusterko, którego jeszcze się nie dorobiłam. Dodam, że fotelik montowany jest do ramy roweru, a nie do kierownicy. Ta ostatnia nie jest więc w żaden sposób obciążona i możesz nią swobodnie manewrować. Dzisiejsze foteliki nie mają nic wspólnego z tymi wiklinowymi, które pamiętam z dzieciństwa (dziecko było przyczepione właściwie do kierownicy i kręciło się razem z nią, dobrze pamiętam?) Fotelik Polisport Bilby Junior ma trzypunktowe pasy i odczepiany pałąk z przodu oraz regulowane podnóżki. Prosty jak budowa cepa. Są modele z deską przed dzieckiem, na której może ono się zdrzemnąć. Tu trzeba by położyć poduszkę na kierownicy, ale takiej sytuacji nie miałam. Poniżej widać sposób montażu fotelika. Wystarczy nacisnąć te czerwone przyciski, by odłączyć fotelik gdy jedziesz sam/sama, bez konieczności odkręcania śrub. (Wybaczcie rowerowi, że taki brudny, zdjęcia były robione znienacka). Czy są wady? Tak, jedna. Fotelik Bilby Junior dopuszczony jest do użytku tylko dla dzieci ważących do 15 kg. Także albo posłuży krótko, albo…dieta. Dzięki temu, że nasz synek je niewiele, korzystał z fotelika do 4 roku życia. Do drobnych minusów zaliczyć można jeszcze to, że wiatr dmucha wprost na twarz dziecka (nie ma osłony w postaci rodzica, można natomiast dokupić specjalną z tworzywa) oraz to, że jadąc z przednim fotelikiem trzeba rozstawiać kolana nieco na boki (ale naprawdę szybko się o tym zapomina). Kiedy więc dziecko osiągnie te 15 kg, trzeba pomyśleć o nowym foteliku. Wybór fotelików montowanych z tyłu jest ogromny. Większość wytrzymuje dzieci o wadze do 22 kg. Mogą być montowane do ramy roweru lub do bagażnika. Nie znam się na tym kompletnie, nie wiem co jest bezpieczniejsze i lepsze, ale użytkujemy obie opcje, dlatego mogę powiedzieć o subiektywnych odczuciach moich i dziecka. Otóż, fotelik montowany do ramy bardziej się chwieje. Początkowo syn obawiał się, że rower się przewróci, a i ja byłam w strachu. Stosunkowo trudno było mi utrzymać równowagę, zwłaszcza w porównaniu z jazdą z fotelikiem przednim. Fotelik Polisport Wallaby Evolution. Montowany do ramy, ma pięciopunktowe pasy bezpieczeństwa (za luźne dla moich 16-miesięcznych dzieci, ale można sobie z tym poradzić. Podnóżki są regulowane, a oparcie odchylane w razie, gdyby dziecko chciało „przyciąć komara” (zbędny bajer, odchyla się mało). Również można jednym kliknięciem zdemontować fotelik, jeśli chcemy jechać bez pasażera. Obejma montażowa (jeśli można tak to nazwać) jedzie z nami. Tu widać pełen luz mimo pasów;) Poniżej też pełen luz, tym razem jeśli chodzi o nogi. Można je uwięzić tymi paskami, ale moje dzieci lubią wolność;) Póki co, nie ma ryzyka, że wsadzą gdzieś stopę. Chociaż w przypadku fotelika przedniego trzeba pilnować by dziecko nie siłowało się nogą z kierownicą i nie ciągnęło za linki hamulca. Jeśli jest zdyscyplinowane, jedzie swobodnie. W przeciwnym razie – pasek (do przypinania nóg, oczywiście; znacie moje zdanie). Siedzisko montowane do bagażnika zaś trzyma się bardziej sztywno, mniej się chwieje (choć i w tym przypadku lepiej, żeby dziecko się nie wychylało). Wszelkie wertepy są jednak dużo bardziej odczuwalne przez pasażera, brakuje amortyzacji. Wydaje mi się też, że w foteliku montowanym na bagażniku dziecko znajduje się bliżej rodzica niż w montowanym do ramy (ma mniej miejsca), ale mogę się mylić. Na zdjęciu fotelik Elibas (Kross, HTP Design). Produkowany we Włoszech, tani. Wystarczająco dobry, choć precyzja wykonania może i troszkę odbiega od Polisportu. Ma pięciopunktowe pasy bezpieczeństwa, ale starszak właściwie ich nie młodszych dzieciach konieczne. Podnóżki są regulowane. Poniżej – sposób montażu do bagażnika. Jaki bym wybrała spośród fotelików przód/tył? Zdecydowanie przód, o ile waga dziecka na to pozwala. Jeżeli musi być na tył, to naprawdę nie wiem. Po mieście, na równych ścieżkach, dla starszego, cięższego dziecka raczej na bagażnik. Dla młodszego, ze względu na wstrząsy oraz na nierówne tereny – montowany do ramy. Wracając do przewożenia bliźniąt. Wypróbowałam, przetestowałam i bardzo się cieszę. Utrzymanie równowagi nie jest trudne. Największy kłopot jest z wsiadaniem, pewnie byłoby łatwiej przy rowerze typu „damka”. Trzeba przełożyć nogę pomiędzy siodełkiem a przednim fotelikiem (nie da się zeskoczyć przed siodełko ani też przełożyć nogi tyłem. Maluchy bardzo lubią rowerowe wycieczki. Kiedy stają się marudne (i my, dorośli, też;), czyli około 17, wsiadamy na rower i jeździmy. Przyjemny i zdrowy sposób na przetrwanie popołudniowych kaprysów. Polecam! Kaski to nasza achillesowa pięta;) Musimy nad tym popracować. Podobnie jak nad strojami (wiem, wiem;) i powierzchnią bagażową (nasze wspaniałe sakwy, które mieściły niezbędne cuda – znicze, foremki, pieluchy…) przy tylnym foteliku nie mają racji bytu, czas zakupić torbę lub kosz na kierownicę. Dziękuję Jagodzie Kowalczyk za spontaniczną akcję fotograficzną. * „Cudowne dziecko dwóch pedałów” – tak o Ryszardzie Szurkowskim powiedział Bohdan Tomaszewski. Jest on również autorem słów: „Jadą. Cały peleton, kierownica koło kierownicy, pedał koło pedała” oraz „Pani Szewińska nie jest już tak świeża w kroku, jak dawniej”.
Cudowne dziecko film 1986 – Wikipedia wolna encyklopedia ~ Cudowne dziecko – polskokanadyjski film przygodowy dla młodzieży z 1987 roku nakręcony w Polsce w kooperacji z kanadyjską wytwórnią filmową Les Productions La Fête Inc Piosenki do ścieżki dźwiękowej zaśpiewał po polsku i po angielsku Krzysztof Antkowiak
W plebiscycie na Sportowca Stulecia rzadko wymienia się jego nazwisko. A jeszcze niespełna 20 lat temu zajął drugie miejsce, tuż za Ireną Szewińską, w głosowaniu obejmującym cały XX wiek. Był najlepszym kolarzem-amatorem na świecie i pewnie odnosiłby sukcesy wśród zawodowców, gdyby tylko mu na to pozwolono. Ujmując to jednym słowem – fenomen. To nim był Ryszard Szurkowski kilka dekad temu. Niedawno kolarski świat obiegła informacja, że 72-letni Szurkowski uległ poważnemu wypadkowi i walczy o odzyskanie sprawności. Przez kilka miesięcy o tym, że nie jest w stanie zacisnąć palców dłoni w pięść, czy że nie potrafi ustać na nogach dłużej niż kilkadziesiąt sekund, wiedzieli tylko jego bliscy. Bo nie chciał się afiszować – jak mówił, jechał w wyścigu jako osoba prywatna i upadł jako osoba prywatna, więc czemu miał rozgłaszać takie wiadomości? Gdy dowiedziała się Polska – za sprawą wywiadu, jakiego udzielił „Przeglądowi Sportowemu” – natychmiast rozpoczęto zbiórki pieniędzy. Dziś wciąż trwają, ale już wiadomo, że koszty leczenia i specjalistycznej opieki zostaną pokryte, przez jednak kwestia tego, kim Szurkowski właściwie był. Dla starszych pokoleń to sprawa oczywista. Najwybitniejszym polskim kolarzem w historii. Młodsze powinny się tego dowiedzieć. Więc jak, skaczemy w przeszłość?Przeznaczenie– Wówczas, tak to dziś oceniam, chciałem naśladować Królaka. Po prostu mieć rower i ścigać się, także wygrywać. Moja wyobraźnia nie sięgała wówczas tak daleko, by myśleć o tym, by zostać reprezentantem Polski, by dumnie w biało-czerwonej koszulce jechać pod szosach i drogach świata, by zostać olimpijczykiem, by być mistrzem świata – mówił Szurkowski portalowi Królak, o którym tu wspomina, wygrał Wyścig Pokoju, gdy Ryszard miał 10 lat. O jego sukcesach młody Szurkowski dowiadywał się z relacji radiowych, malowanych głosami Bohdana Tomaszewskiego i Bogdana Tuszyńskiego. A Wyścig Pokoju to było wtedy nie byle co – jedna z największych kolarskich imprez dla amatorów, trwająca dwa tygodnie i objeżdżająca Polskę, Czechosłowację oraz Wschodnie Niemcy. Prestiż był ogromny, a podbijały go jeszcze władze naszego kraju, bacznie śledzące poczynania Szurkowski ograniczał się jednak do jednego: chciał jeździć na rowerze. Jako mały dzieciak ścigał się na kilkukilometrowej trasie z kolegami, ujeżdżając ciężkie, toporne rowery. Zwycięzca dostawał… śliwki. Serio. W międzyczasie kilku jego znajomych zapisało się do LZS-u Milicz. On zwlekał, zrobił to dopiero jako nastolatek. Zresztą, nie był to wówczas klub, który funkcjonowałby na takich zasadach, jak wyobrażamy to sobie dziś. Na zwykłą dętkę do roweru można było czekać kilka miesięcy. Trzeba było za cierpliwość był Favorit – rower produkcji czeskiej, wyścigówka. Kupił mu go ojciec, z drobną pomocą finansową ze strony babci. „Gazecie Wyborczej” Szurkowski mówił, że „dziś żaden zawodnik nie wsiadłby na coś takiego, ale ja wówczas byłem w siódmym niebie”. A to cytat sprzed kilkunastu lat, pomyślcie więc, jak wypadłby w porównaniu z dzisiejszym sprzętem. Nie było jednak co narzekać, bo skoro miał niezły rower, mógł zacząć się ścigać na całego. I dokładnie to zrobił. W swoim pierwszym wyścigu był trzeci. W kolejnym… trzeci. Za trzecim razem – zgadniecie? Tak, trzeci. Starsi koledzy powiedzieli mu wówczas, że skoro wciąż jest w czołówce, to w końcu wygra. Tyle tylko, że jeszcze nie wiedzieli, jak wielkie sukcesy odniesie w przyszłości ich on? Po latach, na łamach portalu wspominał, że to było przeznaczenie. Po prostu.– Ja od początku wiedziałem, że przeznaczony jest mi rower. Przez pięć lat marzyłem, próbowałem, trenowałem, sprawdzałem się. Jeździłem na wyścigach okolicznościowych, świętach ludowych, wyścigach z okazji 1 Maja, nawet na jubileuszu jakiejś rzeźni. Przez pięć lat byłem na papierze zawodnikiem Ludowych Zespołów Sportowych. Nawet złożyłem jakieś podpisy jako członek LZS, ale ich nigdy nie odnaleziono, bo gdy przyszły sukcesy, pewnie musiałbym wrócić do LZS. Myślę, że ludzie z dużą wiarą dochodzą do tego, o czym marzą. Może nie wszyscy, nie zawsze, ale w Miliczu zachęcali Szurkowskiego do sportu, bo widzieli jego talent i determinację. On sam wierzył w swoje możliwości – jeszcze przed dołączeniem do klubu założył się z kolegami, że w ciągu czterech lat wystartuje w Wyścigu Pokoju. Nie było jednak łatwo: brakowało im trenera i mechanika. Dziś to nie do pomyślenia. Wtedy sami musieli pełnić wszystkie te domiar złego w międzyczasie do domu przyszedł rower w kamaszachPół roku. Tyle czasu minęło od otrzymania przez Szurkowskiego powołania do wojska aż do momentu, gdy wsiadł na rower po raz kolejny. Dowódcę jednostki w Garbatce (niedaleko Radomia) przekonały wyniki młodego Ryszarda w wewnętrznych zawodach. Przewiózł więc swój sprzęt z rodzinnego Świebodowa i w wolnym czasie mógł wyruszać na szosy. Przy jednej z takich okazji spotkał na drodze kolarza i podpytał o klub. Dowiedział się, że może zgłosić się do musimy dodawać, co było jego kolejnym krokiem? Tamtejszy trener, Ryszard Swat, kazał mu stawić się na wyścigu. Żeby jednak mógł to zrobić, musiał jeszcze przekonać dowódcę kompanii. Tej misji podjął się szkoleniowiec, który zaprosił wojskowego do restauracji. Misję zakończył powodzeniem. „Pojechałem w swym pierwszym wyścigu na tyle dobrze, że trener i dowódca restaurację odwiedzali już prawie co tydzień” – mówił później Szurkowski „Wyborczej”.Z wojska wyszedł, gdy miał 22 lata, ale w Polsce wciąż był stosunkowo nieznany. Pod koniec 1967 roku ruszył na poszukiwania klubu w okolicach rodzinnych stron. W pobliskiej Oleśnicy usłyszał, że ma się stawić na wiosnę. Nie chciał czekać, wyruszył do Wrocławia. Tam w akademiku miał brata. Brat z kolei miał książkę telefoniczną. W niej znaleźli Dolmel Wrocław. I dobrze trafili, bo Mieczysław Żelaznowski Szurkowskiego kojarzył. Dzięki temu Ryszard mógł postawić na swoim: a chciał mieć gdzie mieszkać i pracować. Wszystko miesięcy później był już mistrzem Polski. Przełajowym, ale jednak. To był moment, w którym pojawił się na kolarskiej mapie kraju. Choć jeszcze nie do końca, bo…– Wtedy moim wielkim kibicem była babcia. Nawet trochę takim sponsorem, bo czasem dała parę złotych na zakup dętki. Babcia denerwowała się, gdy w prasie przekręcano moje nazwisko. To było częste, bo ja się trochę pojawiłem tak znikąd i nagle zacząłem wygrywać. Dziennikarze mnie nie znali i dlatego potem pisali o jakimś Surkowskim czy Szyrkowskim – mówił po latach dla „Faktu”.Ciekawa jest jednak sama historia jego zwycięstwa w tamtych mistrzostwach, które odbyły się w Prudniku. Bo faworytem był Franciszek Surmiński, miejscowy. I to pod niego wszystko miało się ułożyć. Pewnie by tak było, gdyby na starcie nie pojawił się Szurkowski. W pewnym momencie, gdy w czołówce jechali we dwóch, „Franek” zawołał do niego: „idź na zmianę i ciągnij ile możesz!”. Ryszard pociągnął. I to tak, że Surmiński odpadł, zostając z tyłu. Co się stało z Franciszkiem później? Został trenerem, szkolił Stanisława Szozdę. I lepiej zapamiętajcie to nazwisko, bo jeszcze do niego razie jednak skupmy się na tym, co w kolejnych latach działo się z głównym bohaterem tego tekstu. A było tego mistrzostwom Polski wypatrzył go trener Henryk Łasak. Później mówiono o tym szkoleniowcu, że „przesunął polskie kolarstwo o epokę naprzód”. Wówczas jeszcze nie podejrzewano, że kluczowy w tym procesie będzie Szurkowski. Choć dość szybko Łasak i Zbigniew Rusin (lekarz kadry) dowiedzieli się jednego: że co jak co, ale serce to Ryszard ma stworzone do kolarstwa. Dosłownie. Badania na cykloergometrze wykazały, że jego możliwości są dużo wyższe niż pozostałych kadrowiczów.– Ja o wynikach tych sprawdzianów w ogóle nie myślałem. Pamiętam tylko, że w 1968 roku zostałem zakwalifikowany do 14-osobowej ekipy na Wyścig Pokoju. Dla grupy olimpijskiej byłem człowiekiem znikąd, bo przecież nigdy nie startowałem jako junior. Przez długi czas sam wymyślałem sobie różnego rodzaju ćwiczenia ogólnorozwojowe, których dziś nikt już nie stosuje. Teraz tylko usłyszę: „Dziwne wydarzenia z historii Pan nam tu opowiada”. Młodzież nie chce słuchać, woli iść na skróty. A nie zawsze chodzi przecież o to, by więcej jeździć na rowerze – mówił po latach „Gazecie Wrocławskiej”.W teorii mógł więc pojechać na igrzyska, odbywające się w tym samym roku. Tam go jednak nie zabrano, trener Łasak preferował metodę małych kroków. Choć ta nie miała wielkiego zastosowania w przypadku Szurkowskiego, bo Ryszard już rok później debiutował w Wyścigu Pokoju. Tym samym, o którym marzył jako dzieciak. Zakład o czekoladę jednak przegrał – dojście na ten poziom zajęło mu sześć lat. Gdy już się tam jednak dostał… od razu zajął drugie miejsce. I stał się fenomenem socjologicznym, na długo przed tym, zanim Włodzimierz Szaranowicz opisywał tak Adama kolejnej edycji nie miał już sobie równych. Podobnie w 1971, 1973 i 1975 roku. Na 89 etapów, które przejechał w wyścigu, wygrał 13. Na podium stał łącznie 31 razy. Żółtą koszulkę lidera nosił częściej niż ktokolwiek przed nim i po nim. Cała Polska znała wówczas jego nazwisko.– Wyścig Pokoju tamtych lat to było niezwykłe wydarzenie sportowe. Pisało się o nim już od lutego. Trwały nie tylko prasowe rozważania, który z kolarzy polskich w nim pojedzie. To był nie tylko czas kolarskiego święta dla nas, ale i czas, kiedy kolarze w biało-czerwonych koszulkach budzili i ożywiali narodową dumę. Tysiące kibiców na trasie, relacje w Polskim Radiu i Telewizji Polskiej, tysiące ludzi na stadionach – w Polsce, także w Czechosłowacji i NRD. Polacy żyli przez dwa tygodnie imprezą, chcieli wiedzieć, jak jadą kolarze, jakie odnoszą sukcesy, jak się im wiedzie. O nas się mówiło, dyskutowało, byliśmy obecni na pierwszych stronach gazet – wspominał na stronie napisalibyśmy, że rozpętała się moda na Szurkowskiego. W trakcie Wyścigu Pokoju, gdy ten wjeżdżał na Stadion Dziesięciolecia, potrafiło się tam zjawić sto tysięcy osób. Reszta była rozrzucona gdzieś na trasie. Ryszard Szurkowski był głównym bohaterem, ale tamte czasy to era niesamowitej generacji polskich kolarzy, zdobywającej medale igrzysk i walczącej o triumfy na mistrzostwach świata. Szurkowski był najlepszy, dlatego stał się symbolem. Najlepszy dowód? Ludzie do dziś go poznają na ulicy. A od jego sukcesów minęło ponad 40 lat.„Faktowi” mówił kiedyś:– Popularność była dla mnie trudna. Ludzie, którzy poznają cię na ulicy, wołają: „O, zobacz, to ten Szurkowski idzie” i proszą o autograf. Postanowiłem, że będę miły. Uśmiechałem się, kłaniałem, stawałem do zdjęcia. Udało się, choć czasami toczyłem ze sobą walkę. Wielu sportowców głupieje pod wpływem nagłej sławy. U mnie nie było mowy o żadnych dyskotekach, piciu, sekretnym popalaniu. Trening, zgrupowania, zawody – tak wyglądało moje nawet do tego, że rada zakładowa Dolmelu postanowiła nadać jego imię jednej z fabrycznych ulic. Przy okazji nakręcono teledysk. Widać na nim peleton, który jedzie gdzieś przez Polskę. Na czele Szurkowski, w żółtej koszulce lidera. Wtem na poboczu ukazuje się ładna dziewczyna, trzymająca bukiet kwiatów. Macha do Ryszarda, który zatrzymuje się obok niej. Ściskają się, mimo odjeżdżającego peletonu. Zresztą, co to za problem? Szurkowski pozwala sobie na ten postój, bo wie, że za chwilę znów będzie z przodu. I tak też to wszystko się kończy, równocześnie z ostatnimi dźwiękami piosenki, która leciała w było w roku 1971. Największy szał na Ryszarda przyszedł jednak dwa lata później, gdy zrobił coś, czego nie dokonał wcześniej żaden inny Polak – został mistrzem świata. Nie doczekał tego jednak trener Łasak, który klika miesięcy wcześniej zginął w wypadku samochodowym. Po latach Szurkowski wspominał, w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”, że coś z trenerem było nie w porządku.– Są śmierci, które się przeczuwa. Ale dopiero jak już zginął, przypomnieliśmy sobie dziwne zachowania trenera. Na przykład w grudniu 1972 roku trener chciał mieć dokumentację treningową na cały 1973 rok. Dzień po dniu. Wszystko rozpisane. Trenerzy siedzieli w Wiśle i pod jego okiem przygotowywali ten harmonogram. Nigdy wcześniej tego nie robił. Działo się z nim coś dziwnego. Wciąż myślał o tych przygotowaniach. Był zamyślony. Jak prowadził samochód, to czasem nagle zahamował, bo wyobraził sobie zakręt. A żadnego zakrętu nie było. Myślami przebywał gdzieś szkoleniowcem został Andrzej Trochanowski, do tej pory pomagający Łasakowi. Właściwie wiele nie musiał robić – miał pozostawioną przez swojego poprzednika rozpiskę i znakomitych, znających się doskonale kolarzy. I dopóki wszystko działało tak, jak zaplanował to twórca potęgi polskiego kolarstwa, dopóty nasza reprezentacja dawała radę. Tak jak na mistrzostwach w sierpniowym katalońskim upale Polacy najpierw zdobyli drużynowe złoto. Później przyszedł wyścig indywidualny ze startu wspólnego (choć to już we wrześniu). Na trudnej trasie to nasza reprezentacja rozdawała karty. Najpierw od peletonu odkleił się Tadeusz Mytnik. Po chwili dołączył do niego Stanisław Szozda, później grupa prowadzona przez Ryszarda Szurkowskiego i Wojciecha Matusiaka. Ucieczka liczyła sobie osiemnaście latach Stanisław Szozda mówił „Wyborczej”:– Gdy powstała duża grupa uciekinierów, nasza przewaga topniała: najpierw były dwie minuty, półtorej, aż w końcu 50 sekund. „Kurde, Rysiek, odpalamy” – krzyczę. A on, że jeszcze nie, bo za daleko do mety. A było około 100 km. No to ja sam „odpaliłem”. Rysiek też i gdyby nie krzyczał, to chyba byśmy tylko we dwóch odjechali. A tak to się ten Francuz Bourreau przyczepił, a Duńczyk Blaudzun doszedł nas na zjeździe. Szozda taki już był, lubił porwać się z motyką na słońce. W przeciwieństwie do Szurkowskiego, on zawsze wszystko skrupulatnie wyliczał, miał niesamowity zmysł taktyczny, za który niezmiennie go chwalono w czasach kolarskiej kariery. Ale tym razem okazało się, że rację miał wariat. Pod koniec Szozda lekko odjechał. Ale liderem grupy był Szurkowski. Stanisław poczekał, Ryszard wyskoczył na łuku i odjechał rywalom. Stało się jasne, że to on zdobędzie złoto. Żeby jednak dopełnić obrazu, Szozda powalczył o srebro na finiszu. Skutecznie.– Nie była to jakaś wyjątkowa akcja. Dzięki telewizji bardzo dobrze ją można było obejrzeć i dlatego przeszła do historii. Wyglądało to tak, jakbym odjechał z prędkością ponaddźwiękową. Ale tylko w telewizji, bo kamerzysta po prostu zaspał. Wiele lepszych akcji przeżyłem choćby podczas Wyścigów Pokoju. Ale telewizji przy tym nie było – mówił po latach Szurkowski, zapytany o tamten finisz przez dziennikarzy „Gazety Wyborczej”.Dokładnie na tych samych miejscach, na jakich skończyli mistrzostwa, uplasowali się też na koniec roku w plebiscycie „Przeglądu Sportowego”. Zostali bohaterami narodowymi. Tyle że o ile naród był im wdzięczny, o tyle wdzięczność władz szybko przeminęła. I to mimo tego, że Szurkowski wciąż regularnie zajmował miejsca w pierwszej trójce wszystkich wyścigów – łącznie w karierze zebrał takich naciski i atmosferaBywało tak, że – choćby na trasie Wyścigu Pokoju – nasi zawodnicy decydowali, kto ma wygrać dany etap. Tak mocna była nasza reprezentacja i tak dobra atmosfera w niej panowała. Zwykle zwycięzcą miał zostać ten, kto mieszkał blisko mety. Tak było choćby w 1970 roku.– Już na pierwszym etapie, do Karlowych Warów, przekonaliśmy się, że rywale nie są mocni. Wszystkie etapy w Czechosłowacji padły naszym łupem, a w Polsce sami ustalaliśmy, kto gdzie wygrywa. Nie udało się tylko w Warszawie. Miał wygrać Hanusik. W tunelu przed Stadionem Dziesięciolecia chciałem go puścić krótkim łukiem, ale objechał mnie szerokim łukiem i pierwszy na bieżni znalazł się Włoch. Hanusik nie był już w stanie go doścignąć – wspominał Szurkowski „Przeglądowi Sportowemu”.Atmosfera za trenera Łasaka była najlepsza z możliwych. Dochodziło do sytuacji takich jak ta, gdy podczas mistrzostw Polski Szurkowski oddał rower Hanusikowi. Ten dojechał na nim na pierwszym miejscu, pokonując Ryszarda, który otrzymał później nagrodę fair play od UNESCO. W Polsce regularnie stawiano go za wzór się to kilka lat później. W 1974 roku Szurkowski zdecydował, że nie pojedzie w Wyścigu Pokoju. Chciał się przygotować do mistrzostw świata w Montrealu, decyzję tę uzgodnił z trenerem. Wszystko przebiegło w atmosferze zrozumienia… dopóki nie ogłoszono tego oficjalnie. Wtedy krzywo na swojego bohatera zaczęły patrzyć media i władze. Przecież Wyścig Pokoju wciąż był dla nich – mimo że jego renoma z roku na rok spadała – najważniejszym kolarskim wydarzeniem. Trener Wojciech Walkiewicz nie ugiął się jednak ani pod krytyką, ani pod naciskami politycznymi. Pozwolił swojemu zawodnikowi wyjechać do Anglii, gdzie wystartował w innym wyścigu. W kraju mówiono jednak, że mistrz świata spłacał dług zaciągnięty wobec Stanisława Szozdy, który w tej sytuacji został liderem na krajowe zawody. W wersję Szurkowskiego niemal nikt nie w kadrze stawała się zła. Narastał konflikt między jej dwoma najlepszymi zawodnikami. Nakręcała go prasa i władze. O Ryszardzie pisano, że się skończył, gdy w Anglii zajął drugie miejsce. Szozda z kolei zwyciężył w Wyścigu Pokoju i to jego wynoszono wówczas pod niebiosa. Po latach obaj przyznawali, że między nimi nie było rywalizacji, dopóki w działania kadry nie zaczęli ingerować działacze, władze i media. Później o ich konflikcie było już na tyle głośno, że nawet w serialu „Czterdziestolatek” pada słynna kwestia: „kłócicie się jak Szurkowski z Szozdą”.A jak było naprawdę? Portalowi mówił o tym główny bohater:– W czasie, gdy rzekomo między nami była największa kłótnia, mieszkaliśmy w jednym pokoju. Ze zdziwieniem czytaliśmy rano, co pisze na ten temat prasa. W tym okresie w Polsce jeździło wielu świetnych zawodników, nie tylko Szozda i Szurkowski. Bardzo dobry był na przykład Janek Brzeźny, który dwa razy wygrał Tour de Pologne, wyścig dookoła Anglii, dwa razy mistrzostwa Polski. Oni też powinni wygrywać, ale sezon niestety ma określoną liczbę w kadrze zepsuła się całkowicie, gdy… mistrzem świata został Janusz Kowalski. Wyprzedził wówczas Szurkowskiego, który na mecie był drugi. Przed wyścigiem ustalenia były jednak inne – Kowalski nie miał prawa zostać mistrzem, liderem miał być za to Szozda, ale został z tyłu w kluczowym momencie. W tej sytuacji to Ryszard powinien obronić tytuł. I choć Szurkowski rozumiał postawę Kowalskiego i nie miał do niej żadnych zastrzeżeń, to koledzy źle przyjęli sukces gościa, który wyskoczył znikąd. Bo o ile kolarzem był dobrym, o tyle mistrzem świata po prostu nie miał zostać. Reprezentacja się kolejnych latach rywalizacja wciąż trwała. Szurkowski i Szozda dostosowali się po prostu do tego, czego chciały media. Zaczęli wzajemnie się wyzywać – nie słownie, a na trasie wyścigów, choćby Tour de Pologne (którego, swoją drogą, Szurkowski nigdy nie wygrał). Ich rywalizacja była jedną z najbardziej znanych w historii całego polskiego sportu. Po latach obaj zostali przyjaciółmi i ciepło o sobie mówili. Nie ma jednak wątpliwości, że wtedy zaszkodziła ona reprezentacji. Tyle że nie nakręcili jej sami, a stali się ofiarami systemu, jaki panował wówczas w zresztą zostawał jego ofiarą częściej. To przez to nie mógł zostać zawodowcem – a pytały o niego grupy z całej Europy, bo zdarzały się wyścigi, gdzie zostawiał w tyle profesjonalnych kolarzy. Bernard Hinault, pięciokrotny zwycięzca Tour de France, twierdził, że Polak bez problemu poradziłby sobie w zawodowym peletonie.– Zwróciła się do mnie belgijska Molteni, w której ścigał się słynny Eddy Merckx, ale była to w tym czasie sprawa nie do załatwienia. Także Włosi nie byli zorientowani w polskich realiach i nie wiedzieli, że PZKol. stanowi barierę nie do pokonania. Przedstawiciele ekip zawodowych usiłowali umówić się na spotkanie, ale oczywiście nic z tego nie wyszło. Nigdy się nie dowiem, ile listów w tej sprawie nadeszło od zachodnich kontrahentów. W tamtych czasach amatorem w Polsce miało się być dożywotnio – mówił Szurkowski listy z zapytaniami trafiały więc do jednej szuflady w siedzibie związku. Szurkowski nawet o nich nie wiedział. Po latach twierdzi jednak, że niczego nie żałuje, bo wśród amatorów przeżył wiele cudownych chwil. Pod koniec więcej było jednak narzekań na jego osobę. Wkrótce zrezygnował więc – już na stałe – z udziału w Wyścigu Pokoju. A później zakończył karierę.– Po każdym sezonie szło się do urzędu kultury fizycznej, a tam padały pytania o następców. Atmosfera była taka, że czułem, jakby ktoś mówił, żebym dał sobie już spokój, bo przyjdą inni. W 1976 r. dostałem nawet propozycję wyjazdu do Japonii na pokazowe wyścigi torowe, a przecież to było zaraz po przyjeździe z Igrzysk Olimpijskich [zdobył tam srebro w jeździe drużynowej – przyp. red.]. Słyszałem, że zrobiłem dużo dobrego dla kadry, więc może to już czas, bym odsunął się w cień i wyjechał. Oczywiście nie na zawodowstwo do Belgii, Włoch, czy Francji, ale do Japonii, gdzie nikt już o mnie nie będzie słyszał. Taka atmosfera nie pomagała psychicznie, więc zrezygnowałem – mówił portalowi We Love ostatecznie zakończył w 1984 roku. Ale już wcześniej, krok po kroku, się do tego z siodełkaPóźniej został trenerem. Doprowadził Lecha Piaseckiego do mistrzostwa świata, a kadrę do srebra na igrzyskach olimpijskich w jeździe drużynowej na czas. Powtórzył więc tym samym osiągnięcia z czasów kariery zawodniczej. Był też… posłem, jeszcze w czasach PRL-u. Został nim jednak w nieco inny sposób, niż dzieje się to dziś.– Jak do tego doszło? Normalnie. Byliśmy akurat na Pomorzu, w trakcie Tour de Pologne. W internacie czekała na mnie wiadomość. Okazało się, że zostałem posłem. Taki był to okres. I tyle. Nic to nie wniosło do mojego życia – mówił, cytowany przez „Gazetę Krakowską”.Gdy zapytano go, co najlepiej zapamiętał ze swej kariery, odpowiedział, że przednie koło. A przynajmniej taka krąży o nim legenda. On sam nie pamięta takiej rozmowy. Zresztą – jak mówi – gdyby patrzył na przednie koło, to daleko by nie zajechał. Skoro jednak odebrał fanom jeden legendarny cytat, podzielił się w zamian inną historią, którą opowiedział na łamach „Gazety Wrocławskiej”. Taką, która doskonale uświadamia wszystkim, w jakich czasach jeździł.– Wyścig Pokoju, etap do Niemiec. Gdzieś przed Gorzowem, może koło Nowej Soli jeszcze. Na lotnej premii wpadłem na stojak z flagami. Połamałem koła, a po ich zmianie koledzy zostali do pomocy. Dochodzimy w końcu grupę, a czasy był takie, że gdy jedna z drużyn zostaje, to inne uciekają. My jednak dość szybko dołączamy i w tym momencie dochodzi do kraksy. Zygmunt Hanusik ma przewrotkę, ląduje na plecach i rozrywa spodenki tak, że zostają tylko gumki i końcówki nogawek. Cały tyłek na wierzchu. No więc w tym momencie rodzi się plan, żeby to jego rozprowadzić na mecie. Żeby się pokazał, a ludzie mieli ubaw. Gdy jednak rywale mijają Zygę, dostrzegają goliznę i zanoszą się od śmiechu. Chłopak orientuje się w sytuacji i krzyczy do nas: „To już mnie nie rozprowadzajcie!”.Po zakończeniu kariery wciąż był aktywny, choć wreszcie mógł sobie nieco pofolgować, choćby… sięgnąć po alkohol. Wcześniej pił co najwyżej jedno piwko po treningu, teraz mógł się skusić na wino czy whisky. Regularnie grywał też w tenisa, z Mariuszem Czerkawskim, Andrzejem Supronem, Piotrem Świerczewskim czy… Aleksandrem Kwaśniewskim. Samotnie jeździł za to na rowerze. I choć początkowo nie chciał się ścigać, ostatecznie dał się przekonać, by raz na jakiś czas – już jako kolarski emeryt – pojawić się na w trakcie jednego z takich wyścigów uległ wypadkowi, który przykuł go do łóżka. Ale nie użalał się nad sobą, od razu zaczął starać się wrócić do zdrowia. To zresztą jego cecha – brak empatii. Sam to tak niegdyś określił w wywiadzie dla serwisu Polska Na Rowery.– Człowiek bardzo często jest bezsilny wobec tego, co się dzieje. Przyjmuję to, bo nie da się nic zrobić. Wolałbym nie mówić o mojej tragedii, powiem tylko, że sport mi pomógł, zajął mój czas [chodzi o śmierć jednego z jego synów, Norberta, który zginął w zamachu na World Trade Center – przyp. red]. Nieraz słyszałem i nie odrzucam tego, że mam złą cechę – brak empatii. Nie umiem współczuć, nie rozumiem, kiedy ktoś narzeka, że boli go noga czy kręgosłup. Jak boli, to tak musi być. Trzeba zrobić wszystko, żeby bolało mniej albo przetrzymać i poczekać, aż przestanie. Jeżeli coś się stało, widocznie tak musiało być i trudno. Nie rozpaczam na zewnątrz, choć wewnątrz boli. Ale umiem przetłumaczyć sobie, że nie miałem na to ostatnich dniach jego stan się polepszył, takie informacje docierają do fanów z otoczenia Ryszarda Szurkowskiego. Człowieka, który polskim kibicom sprawił więcej radości niż jakikolwiek inny kolarz. Mistrza świata, wicemistrza olimpijskiego, czterokrotnego triumfatora Wyścigu Pokoju. Najlepszego kolarza-amatora na świecie, odnoszącego sukcesy również w trakcie trenerskiej Tomaszewski nazwał go kiedyś „cudownym dzieckiem dwóch pedałów”. Bez złych konotacji czy skojarzeń. Wówczas takich nie było. Szurkowski o swojej obecnej sytuacji mówi, że chciałby jeszcze móc pojeździć na rowerze. Tym, który był mu przeznaczony od dzieciństwa. Wierzymy, że tak się stanie i wygra tę walkę, jak wygrywał w Barcelonie w 1973 roku. SEBASTIAN WARZECHAFot. Newspix
Bohdan Tomaszewski. Bohdan Tomaszewski (1921–2015) – polski dziennikarz, komentator sportowy, tenisista i pisarz. Ojciec Krzysztofa . Źródło: interia.pl. Opis: o meczu Polska - Węgry, który został rozegrany 27 sierpnia 1939. Źródło: rfbl.pl, 7 lutego 2023. Najważniejsza jest jakość ludzi, którzy sportem kierują.
Więcej wierszy na temat: Technologia « poprzedni następny » Pewien cyklista z Gibraltaru zasad BHP nie znał paru. Gdy cisnął pedały lędźwie go bolały bo zapominał użyć smaru. Dodano: 2004-11-29 21:21:32 Ten wiersz przeczytano 1412 razy Oddanych głosów: 29 Aby zagłosować zaloguj się w serwisie « poprzedni następny » Dodaj swój wiersz Wiersze znanych Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński Juliusz Słowacki Wisława Szymborska Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński Halina Poświatowska Jan Lechoń Tadeusz Borowski Jan Brzechwa Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer więcej » Autorzy na topie kazap Ola Bella Jagódka anna AMOR1988 marcepani więcej »
Tłumaczenia w kontekście hasła "cudowne" z polskiego na angielski od Reverso Context: cudowne dziecko, cudowne życie, cudowne miejsce, czyż to nie cudowne, cudowne uczucie
Liczba wyświetleń: 960Słowo „pedał” w odniesieniu do orientacji seksualnej ma wyraźnie pejoratywne zabarwienie. Powiem więcej: jest brzydkie, po prostu chamskie. Ale takie przyjęło się w zbiorowej świadomości. Brzemienna w skutkach dla osób kochających inaczej okazała się “Biblia”. W “Księdze Rodzaju” (19-7) i “Księdze Kapłańskiej” (18-22) znalazły się zapisy piętnujące współżycie osób tej samej płci. Zostały one powtórzone w Nowym Testamencie w listach do Rzymian, Koryntian i czasach cesarza Teodozjusza Wielkiego za intymne kontakty męsko-męskie została zadekretowana kara śmierci. I to okrutna – poprzez spalenia na stosie. W średniowieczu karę tę utrzymał w mocy Sobór Laterański III w 1179 roku, co wpłynęło na późniejszą histeryczną stygmatyzację osób homoseksualnych. Przez wiele stuleci „pedały” były oskarżane o uprawianie sodomii, podobnie jak zwolennicy „bezpośrednich” kontaktów ze zwierzętami. Trzeba jednak pamiętać, że sodomia w niektórych językach, przynajmniej w angielskim, oznacza stosunek analny. I to zarówno między osobami tej samej płci, jak i heteroseksualny. Stąd już bardzo blisko do traktowania jej jako synonimu pederastii i tak też występuję w słownikach starszego typu…CUDOWNE DZIECKO DWÓCH PEDAŁÓWDo nas „pedał” dotarł zapewne za pośrednictwem Anglików. Faggot oznacza , bowiem wiązkę chrustu lub kawałek drewna przeznaczony na podpałkę. A pedały, choćby w krosnach, wykonywane były z drewna…Samo słowo niekiedy wzbudzało pogardę, albo rozbawienie. W PRL celował w tym znany komentator sportowy… Bogdan Tomaszewski. Zwłaszcza podczas transmisji z Wyścigu Pokoju. Do klasyki gatunku przeszły jego dwa cytaty z lat 1970., za które później przepraszał. Jeden o Ryszardzie Szurkowskim wieloletnim mistrzem kolarskim Polski. Szurkowski to cudowne dziecko dwóch pedałów. Albo: Jadą. Cały peleton. Kierownica przy kierownicy. Pedał przy pedale. A trudno podejrzewać zmarłego niedawno nestora dziennikarstwa o prostacką negatywny wydźwięk ma również „pederastia” i rzeczowniki pochodne. Pierwotnie jednak jego grecki źródłosłów (paiderastia) oznaczał miłość do chłopców. W antycznej Helladzie, w gimnazjonach, dość powszechne były stosunki seksualne pomiędzy starszymi doświadczonymi mężczyznami, a wybranymi przez nich młodymi „oblubieńcami”. Po dziś dzień niektórzy z badaczy chcą w „pedale” widzieć skróconą formę od „pederasty”.W latach 20. XX wieku pojawiło się jednak słowo znacznie mniej złowrogie dla osób o odmiennej orientacji płciowej. Gay (spolszczone: gej) to człowiek wesoły, lekkoduch, choć czasem nieco rozpustny. W tym czasie, gdy ekspansję przeżywało radio, w Berlinie, w Paryżu, Londynie działały liczne kabarety, a „chłopczyce” stały się symbolem pierwszej rewolucji seksualnej. Gej był outsiderem, który sprzeciwiał się mieszczańsko-filisterskiej uwaga: wciąż zamiast geja funkcjonuje w mowie potocznej wiele wulgarnych i obraźliwych określeń jako jego „ciemny synonim” (pedryl, ciota etc.), a „bardziej oświeceni” wolą zimne, medyczne, odhumanizowane pojęcie „homoseksualista”. Przypomina mi to okres spędzony w prosektorium, kiedy prowadzący ćwiczenia zakazywał posługiwanie się takimi „kwiatkami językowymi” jak „trup”, „nieboszczyk” czy „denat” i kazał mówić o ciele leżącym na stole jako o „preparacie” albo „materiale”.Na koniec tego nieco przydługiego wstępu mały paradoks. Otóż panie nie miały takiego szczęścia i ich „jednostronna orientacja” nie doczekała się takiego bogactwa nazewniczego jak męska. Dość przestarzałe safizm (od greckiej poetki Safony, która w VI wieku pisała hymny miłosne do dziewcząt) czy trybadyzm (z gr. tribein, stykać się intymnymi częściami ciała) zostało zastąpione terminem „miłość lesbijska”, (od wyspy Lesbos, na której Safona prowadziła coś w rodzaju pensji dla panien), a uprawiające je damy stały się lesbijkami, choć w niektórych „prawdziwie męskich” środowiskach po prostu lesbami (w przybliżeniu niemiły odpowiednik pedała). Czyżby i tutaj dał znać o sobie seksizm?I jeszcze parę słów o osobistej inspiracji napisania tego tekstu przeze mnie, osobę czysto heteroseksualną. Otóż w 1985 roku nasza kochana Milicja Obywatelska (MO) przeprowadziła na wskroś bezprawną akcję „Hiacynt”. W końcu ówczesny Kodeks karny nie przewidywał żadnych sankcji dla tych, którzy kochają inaczej. Prowadziłem wówczas dość burzliwe życie studenckie i pewnego wieczora zajrzałem do jednej z knajpek przy Krakowskim Przedmieściu. Nie wiedziałem, że był to ulubiony lokal gejów. Ba, w ogóle nie miałem świadomości, iż takie przybytki istnieją… Przy kolejnej lufie winiaku nagle w lokalu zaroiło się od nieznanych mężczyzn, którzy dyskretnie pokazali stosowne legitymacje i kazali się całemu towarzystwu zbierać. Byli nawet dość uprzejmi i pozwolili dopić…Potem krótka podróż suką na Mostowo (ówczesna komenda warszawska MO mieściła się w Pałacu Mostowskich) i rozpoczęła się cała procedura…Odciski palców, zdjęcia z przodu i z profilu, w atmosferze wesołości, niewybrednych żartów i niedwuznacznych wskazań na plakaty roznegliżowanych dziewczynek jako tym czymś (cytat dosłowny) czym powinniśmy się interesować…Puszczono nas dość szybko, bez konsekwencji. Trzy lata później dostałem nawet paszport na swoją pierwszą podróż za wielką wodę, choć nie wiem czy zawdzięczam to temu, że dla bezpieki byłem bezwartościowy jako kapuś, czy znajomej z biura paszportowego…Niesmak jednak pozostał, a i różowa teczka pewnie również…ŁATWIEJ NIENAWIDZIĆ…Niechęć do kogoś innego, z kim trudno się utożsamić, rodzi się z obawy przed nim, lub z myślowych stereotypów, którymi impregnowano kolejne pokolenia w mniej lub bardziej wadliwych procesach wychowawczych. Dlatego taką sławę zdobył film Davida Griffitha, Nietolerancja z 1916 roku, który pokazał do czego ona prowadzi…Stereotypy były zresztą obecne zawsze. Zapewne już w paleolicie człowiek wypracował w swym umyśle podstawowy kanon zagrożeń, żyjąc w niezbyt bezpiecznym środowisku naturalnym. Szybko nauczył się rozpoznawać „obcego” jako swego antyczna Hellada i Cesarstwo Rzymskie, przynajmniej przed wprowadzeniem chrześcijaństwa, które odznaczały się wysokim stopniem tolerancji w sprawach seksu, były przesiąknięte przesądami i stereotypami, wśród których dominował podział na świat ludzi cywilizowanych i barbarzyńców. A stąd już tylko jeden krok do zracjonalizowania prześladowań tych gorszych i doskonałe uzasadnienie zaryzykować stwierdzenie, że człowiek (zapewne z wyjątkami) nie rodzi się zły. Być może przychodzi na ten padół łez po prostu… nijaki, a garstka cynicznych cwaniaków tworzy ideologie, aby przeciętny zjadacz chleba szedł mordować, gwałcić i rabować z uśmiechem na ustach i przekonaniem, że działa w słusznej I KARA…Penalizacja stosunków homoseksualnych ma bardzo długą tradycję. Kodeks asyryjski z końca XI wieku przewidywał za nie kastrację, a jest on zapewne kontynuacją starszych semickich tradycji prawnych, zapisywanych w rozmaitych dokumentach i inskrypcjach. Nie wiemy przecież kiedy powstała Księga Rodzaju, bo znamy ją tylko z hellenistycznych odpisów. Zważywszy jednak na fakt jej dosłownego uznania przez ortodoksyjnych żydów możemy założyć, że mogła być wcześniejsza od Kodeksu antycznej tradycji również zdarzały się wyjątki, ale bardziej za sprawą rozwiązłości, aniżeli jej treści. O sianie zgorszenia został oskarżony sam Sokrates, który w więzieniu, po odmowie uznania swoich win i wyrażenia skruchy, wypił cykutę i w ten sposób sam wymierzył sobie najwyższy wymiar kary. W 186 roku senat rzymski pod wpływem konserwatystów pokroju cenzora Marka Katona Starszego wytoczył publiczny proces uczestnikom Bachanaliów. Choć były one oficjalnym świętem ku czci Bachusa, podczas którego władze przymykały oko na obyczajowe występki, miarka się przebrała i kilka tysięcy uczestników zostało straconych. Przy okazji ujawnienia nadużyć natury seksualnej udało się wykryć wiele pospolitych mordów, gwałtów, rabunków, a nawet … spisek państwowy. Czy te dwa wydarzenia zapoczątkowały ponurą tradycję procesów politycznych pod przykrywką kryminalnych? Trudno powiedzieć, ale wieki późniejsze zdają się potwierdzić takie przypuszczenie…W średniowieczu największym echem odbił się proces templariuszy wytoczony zakonowi przez króla Filipa IV Pięknego przy pomocy papieża Klemensa V. Francuski monarcha, likwidując bogaty zakon, chciał się pozbyć kłopotliwych długów, a przy okazji zagrabić jego dobra. Obu towarzyszył tajemniczy Wilhelm de Nogaret, który był ślepym wykonawcą zbrodniczych decyzji Filipa. Co więcej, rycerzy- zakonników oskarżono nie tylko herezję, ale i o… sodomię, aby łatwiej przypieczętować wyrok śmierci. Po siedmiu latach tortur i upokorzeń istotnie, w 1314, wielu z nich zostało na nią skazanych. Ale już na stosie, sędziwy wielki mistrz templariuszy, Jakub de Molay odzyskał siły i gromkim głosem wezwał na sąd boży wszystkich swych prześladowców jeszcze tego samego roku. I… słowo ciałem się stało. Niegodziwy król, wiarołomny papież i łotr spod ciemnej gwiazdy Wilhelm nie doczekali kolejnego Sylwestra, co stało się powodem mrocznej legendy o klątwie wielkiego trzydziestoletnia, najkrwawsza wojna religijna w dziejach, i późniejsze prześladowanie innowierców, którym towarzyszyły pomówienia o rozpustę i sodomię, to pasmo fałszywych oskarżeń, tortur i cierpienia, które nie wiele miały wspólnego z dociekaniem tym tle dość dobrze wypada Rzeczypospolita, która wprawdzie nie wprowadzała jakichś szczególnie drastycznych regulacji prawnych w zakresie obyczajowości, ale respektowała nakazy wiek, w którym ludzkość wkroczyła w erę niebywałego postępu technicznego, nie okazał się wiele lepszy w zakresie tolerancji obyczajowej, niż poprzednie stulecia. Odeszły wprawdzie w przeszłość stosy, ale homoseksualizm nadal był piętnowany przez ogół społeczeństw i co za tym idzie Wilde pod koniec XIX wieku odbył karę dwóch lat ciężkich robót za podobne praktyki, a konstytucja republiki weimarskiej z 1919 także przewidywała kary dla kochających Związku Radzieckim władza rewolucyjna początkowo nie była zainteresowana intymnym życiem swych obywateli, a seks męsko-męski został nawet „zalegalizowany” w 1922. Jednak po dojściu do władzy Stalina sytuacja uległa zmianie, bowiem żaden aspekt życia nie mógł pozostawać poza kontrolą. Tak więc znany artysta Michaił Aleksiejewicz Kuzmin (1872-1936) musiał ukrywać swój związek z litewskim poetą Osipem przynajmniej oficjalnie nie tolerowali homoseksualizmu. Nie zmienia to faktu, że nawet w kręgach najbardziej zaufanych współpracowników Adolfa Hitlera znaleźli się…geje. Szef paramilitarnej organizacji SA, Ernst Röhm, nawet się specjalnie z tym nie krył. Kiedy w czasie „nocy długich Mozy” SS-mani przyszli, by go zabić, był w łóżku w towarzystwie trzech atletycznych młodzieńców. A jednak nie chciał uwierzyć, że rozkaz jego egzekucji wydał sam ukochany führer i zmarł z jego imieniem na ustach…W okresie rządów hitlerowców ponad sto tysięcy „pedałów” trafiło do obozów koncentracyjnych. Po wojnie wypuszczono ich na wolność, ale… w wielu wypadkach trafili do więzień. Artykuł 175 kodeksu karnego republiki weimarskiej, przewidujący kary więzienia za to „zboczenie”, obowiązywał nadal… Co ciekawe represje tylko w niewielkim stopniu dotknęły kobiet. Liczba uwięzionych lesbijek szacowana jest na… kilkanaście. A przyczyną ich izolacji były donosy przez odrzuconych kochanków, najczęściej funkcjonariuszy tajnej policji. Ich los jednak nie był do pozazdroszczenia, gdyż były zmuszane do prostytucji w obozowych więźniowie nie doczekali się również odszkodowań za swe cierpienia, bowiem drastyczne przepisy zostały częściowo złagodzone dopiero na początku lat 70., a pełne równouprawnienia w RFN nastąpiło dopiero w 1993…W Berlinie stanął nawet pomnik holokaustu gejów, gdyż znaczny ich procent straciło życie. Monument znalazł się niedaleko podobnego, upamiętniającego tragedię Żydów, co wzbudziło protesty Izraela. Zresztą państwo to po dziś dzień nie zezwala na małżeństwa jednopłciowe, choć jego obywatele mogą zawierać je za granicą, podobnie jak możliwa jest zagraniczna adopcja dzieci przez homoseksualne pary.„PEDAŁ” TURING POPEŁNIA SAMOBÓJSTWODemokratyczny świat Zachodu także ma niejedno na sumieniu. Do najtragiczniejszych postaci należał brytyjski matematyk Alan Turing, twórca maszyny nazwanej jego imieniem, która dała początek komputerom. Jako człowiek zaangażowany w badania naukowe pod auspicjami wojska, był szczególnie narażony na inwigilację i sprawdzany pod każdym kątem. W 1952 kiedy jego skłonności wyszły na jaw, został zmuszony do podjęcia kuracji hormonalnej, w wyniku której zaczął cierpieć na ginekomastię (nadmierny rozrost piersi u mężczyzn) i depresję. Dwa lata później popełnił samobójstwo. Dopiero w 2009 publicznie zrehabilitował go premier Gordon Brown, a podobny gest wykonała królowa Elżbieta II zaledwie dwa lata temu….Obecnie homoseksualizm nadal jest objęty sankcjami w 77 krajach, przy czym tylko w 47 spośród nich panie znalazły się w równoprawnej sytuacji z panami. W 30 karane są wyłącznie „pedały”, a lesbijki mogą bezkarnie przytulać się do siebie czy całować. A więc znów przejaw seksizmu?Surowe kary, włącznie z karą śmierci, konsekwentnie stosowane są w większości krajów islamskich. Nieprzejednane stanowisko w tej sprawie zachowują Arabia Saudyjska, Iran, Afganistan, Mauretania, Jemen czy Somalia. Podobnie postępują władze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, choć dominujący wśród nich Dubaj nieco złagodził swoje prawo i przewiduje za gejowski seks maksymalnie 10 lat pozbawienia wolności. Na niechlubnej liście znalazło się również jedno państwo europejskie: Czeczenia. W tej dawnej kaukaskiej „kolonii” rosyjskiej fundamentalizm przybrał tak na sile, iż za zakazaną miłość można stracić dziwniejsza sytuacja ma miejsce w Malezji i Indiach, które w latach 2009-13 przywróciły kary dla czynnych homoseksualistów, po kilku dekadach od jej krajem, który zaprzestał karania gejów była Francja. Dzięki Wielkiej Rewolucji już w 1791, przynajmniej oficjalnie, intymne kontakty osób tej samej płci przestały być ścigane. Czy jednak miało to znaczący wpływ na sytuację gejów? I tak i nie. Z jednej strony został poczyniony wyłom w monolicie europejskich kodeksów karnych wyrosłych na gruncie tradycji chrześcijańskiej i etycznych norm narzuconych przez Kościół. Z drugiej zaś miało to niewielki wpływ na mentalność, która nie poddaje się tak łatwo zmianom, co widać do dzisiaj…MEDICE CURA TE IPSUMWpływ na stosunek do homoseksualizmu przez długi czas wywierali lekarze. Aż do czasów twórcy psychoanalizy Siegmunda Freuda świat naukowy stał ma stanowisku, że jest to choroba, którą można i należy leczyć. Jednak ani izolacja, ani brutalne metody behawiorystyczne, które opierały się na wyrabianiu odruchów u „chorych’ i zmianie ich preferencji seksualnych nie dały spodziewanych rezultatów. Trudno zresztą przypuszczać, aby obrzydzanie partnerów tej samej płci za pomocą elektrowstrząsów podczas prezentacji filmów pornograficznych mogło dać pożądany skutek. Równie nieskuteczne okazywały się próby skłonienia „pacjentów” do masturbacji w trakcie innych filmów z bohaterem płci przeciwnej. A ściślej bohaterką, gdyż osadzonymi w podobnych „ośrodkach terapeutycznych” byli przeważnie psychiatrii bardzo długo nie mogli znaleźć konsensusu między wynikami badań, a obowiązującymi… normami obyczajowymi, tak aby nie wyjść z jednej strony na głupców, a z drugiej nie narazić się na zarzut bezbożnego cynizmu. W 1973 roku Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, w wyniku głosowania, usunęło ze swego spisu chorób… homoseksualizm. Wkrótce potem w jego ślady poszła Światowa Organizacja Zdrowia…Tak zwana szkoła terapii konwersyjnej (reparatywnej), choć wielokrotnie potępiana przez wybitnych psychiatrów ma się nadal dobrze i wciąż funkcjonuje w wielu krajach, w tym USA i w Polsce. W naszym kraju gościł nawet jeden z jej zagorzałych zwolenników i propagatorów Richard Cohen (ur. 1952), który twierdzi, iż byłem gejem i został z tego wyleczony. To prawda, że ma obecnie zonę i troję dzieci, ale czy był prawdziwym homoseksualistą czy może biseksualistą, a więc osobą zdolną do współżycia niezależnie od płci, a jedynie od atrakcyjności partnera to już zupełnie inna spawa. Biseksualiści są znacznie liczniejsi, aniżeli zdeklarowani homo, którzy nawet nie eksperymentują z osobami przeciwnej ośrodki terapii konwersyjnej współpracują z instytucjami religijnymi, nierzadko otrzymując wsparcie lokalnych hierarchów, jak miało to miejsce w Lublinie w przypadku ośrodek „Odwaga”, który otaczał opieką zmarły niedawno arcybiskup Józef Życiński. Rzecz jasna w tych ośrodkach odchodzi się od brutalnych metod wdrukowania odruchów. Jednak piętno „czegoś nienormalnego” pozostaje…A przecież nawet w literaturze można odnaleźć jakże romantyczne świadectwa miłości homoseksualnej. W starożytności przekazali je wielcy lirycy greccy czy filozofowie jak choćby Platon w swoich „Dialogach”, a dzisiaj możemy o niej czytać choćby w prozie Marcina Szczygielskiego, wieloletniego partnera znanego krytyka filmowego Tomasza Raczka…Nic dodać nic Leszek Stundis Ilustracja: Paul Cadmus (obraz “Finistere” z 1952 r.) Źródło:
Jedna z heurystyk klasyfikujących cudowne dziecko brzmi następująco: cudowne dziecko to dziecko, zazwyczaj w wieku poniżej 15 lat, które w jakiejś wyjątkowo wymagającej dziedzinie uczestniczy na poziomie wysoko wykwalifikowanej osoby dorosłej. Stopień „cudowności” dziecka wyznaczany jest przez poziom jego talentu w stosunku do wieku.
Przesunięty przez: trzeci30 Sie 2011, 16:16 Cudowne dzieci dwóch pedałów Autor Wiadomość madek Model: Ford Fiesta Mk3`93 Wersja: Xr2i Silnik: Imię: Kuba Dołączył: 23 Kwi 2006Posty: 1755Skąd: Jelenia Góra jery13 Model: Ford Fiesta Mk7`10 Wersja: Titanium Silnik: Imię: Jurek Wiek: 61 Dołączył: 07 Cze 2010Posty: 108Skąd: Jawor / Legnica qwerty67 Model: Inne auto Wersja: CL Silnik: Inny Imię: Paweł Wiek: 31 Dołączył: 08 Lut 2010Posty: 282Skąd: Słubice Rkalitka Ninja TEAM Model: Ford Fiesta Mk1`78 Wersja: CL Silnik: Imię: Roman Wiek: 36 Dołączył: 16 Sty 2008Posty: 1615Skąd: Perkowo Wysłany: 11 Maj 2011, 20:28 ale się temacik założył JA śmigam dawno....kiedyś zwykły góral(do dziś mam ramę a kupiłem go w 1995 na komunię) Obecnie zajechałem jedno ostre koło zimą(pękła mi rama) drugim ostrym z przespawanymi hakami na torowe sprzedałem kilka dni temu(fajne było ale na trasy słabe tylko miasto i cięcie na czerwonych wchodziło w grę ) Obecnie mam tylko szosę z lat 70-tych. Włoską "Vicini" na osprzęcie campy i ofmegi też z epoki) W niedzielę było 90km wkoło szczecina i trochę po niemczech _________________"Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić. I wtedy pojawia się ten jeden, który nie wie, że się nie da, i on właśnie to robi." qwerty67 Model: Inne auto Wersja: CL Silnik: Inny Imię: Paweł Wiek: 31 Dołączył: 08 Lut 2010Posty: 282Skąd: Słubice Rkalitka Ninja TEAM Model: Ford Fiesta Mk1`78 Wersja: CL Silnik: Imię: Roman Wiek: 36 Dołączył: 16 Sty 2008Posty: 1615Skąd: Perkowo Wysłany: 11 Maj 2011, 20:33 Fajnie jak się na nim wypiernicza na pierwszej próbie przestania pedałowania lub próbie hamowania Moje ostre do tego było bez hamulców w ogóle Jak jeździłem na kurierce to nigdy nie zostawiałem rowera bez łańcucha nawet na chwilę.....zresztą teraz też _________________"Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić. I wtedy pojawia się ten jeden, który nie wie, że się nie da, i on właśnie to robi." Freeman Zarząd / Administrator Model: Ford Fiesta Mk3`89 Wersja: C Silnik: Imię: Sławek Wiek: 40 Dołączył: 06 Kwi 2007Posty: 3513Skąd: Ostrzeszów madek Model: Ford Fiesta Mk3`93 Wersja: Xr2i Silnik: Imię: Kuba Dołączył: 23 Kwi 2006Posty: 1755Skąd: Jelenia Góra qwerty67 Model: Inne auto Wersja: CL Silnik: Inny Imię: Paweł Wiek: 31 Dołączył: 08 Lut 2010Posty: 282Skąd: Słubice Rkalitka Ninja TEAM Model: Ford Fiesta Mk1`78 Wersja: CL Silnik: Imię: Roman Wiek: 36 Dołączył: 16 Sty 2008Posty: 1615Skąd: Perkowo Wysłany: 11 Maj 2011, 21:28 qwerty67 napisał/a: w końcu to istota ostrego Ta.....na ostre od jakiegoś czasu panuje moda i młodzi gowniarze mający sporo kasy zlecają komuś złożenie lub co gorsza kupują nowe ostre koło ze "sklepu" z hamulcami i to często obydwoma..... Ogólnie Ostre trzeba sobie złożyć samemu i samemu się na nim powypieprzać jeśli ma być do dego do czego jest stworzone [ Dodano: Sro Maj 11, 2011 21:32 ] To je moje A odblaski to mi kiedyś znajomi przyczepili i tak jeździłem aż mi nie powiedzieli.... i zostały _________________"Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić. I wtedy pojawia się ten jeden, który nie wie, że się nie da, i on właśnie to robi." jery13 Model: Ford Fiesta Mk7`10 Wersja: Titanium Silnik: Imię: Jurek Wiek: 61 Dołączył: 07 Cze 2010Posty: 108Skąd: Jawor / Legnica Pele Model: Inne auto Wersja: Inna Silnik: Inny Imię: Michał Dołączył: 24 Sty 2009Posty: 757Skąd: Szczecin madek Model: Ford Fiesta Mk3`93 Wersja: Xr2i Silnik: Imię: Kuba Dołączył: 23 Kwi 2006Posty: 1755Skąd: Jelenia Góra qwerty67 Model: Inne auto Wersja: CL Silnik: Inny Imię: Paweł Wiek: 31 Dołączył: 08 Lut 2010Posty: 282Skąd: Słubice Zalew Model: Ford Fiesta Mk7`10 Wersja: Gold Silnik: Imię: Mateusz Wiek: 31 Dołączył: 08 Sty 2011Posty: 63Skąd: WGM Pele Model: Inne auto Wersja: Inna Silnik: Inny Imię: Michał Dołączył: 24 Sty 2009Posty: 757Skąd: Szczecin qwerty67 Model: Inne auto Wersja: CL Silnik: Inny Imię: Paweł Wiek: 31 Dołączył: 08 Lut 2010Posty: 282Skąd: Słubice Parzych Prince of Biłgoraj 2012 Model: Ford Fiesta Mk6`06 Wersja: Ambiente Silnik: 100KM Imię: Jacek Wiek: 49 Dołączył: 26 Kwi 2007Posty: 8085Skąd: WawaTeam/Praga lordpix Model: Ford Fiesta Mk6`06 Wersja: ST Silnik: Wiek: 39 Dołączył: 17 Kwi 2011Posty: 11Skąd: zagłębie qwerty67 Model: Inne auto Wersja: CL Silnik: Inny Imię: Paweł Wiek: 31 Dołączył: 08 Lut 2010Posty: 282Skąd: Słubice
Frank Ocean: cudowne dziecko internetu. Jacek Skolimowski. O mały włos byłby główną atrakcją międzynarodowej trasy Coldplay. Niestety, w ostatniej chwili Frank Ocean odwołał koncerty, więc fenomen nowej gwiazdy czarnej muzyki poznacie tylko dzięki płycie „channel ORANGE” i internetowi
- Укоք եцαмኞսуወ ጲኻվ
- Стυ еሹоውωգо ጻπሓзፔктուլ բевыцуቪ
- Ι ነрягиψ
- ፍшафоπ ишеκури ժаγоሺէչε
- ዣохθ епօզωփዬնаግ
Poznaj metodę Cudowne Dziecko - jedyną metodę na świecie, której efektywność została potwierdzona naukowo. Jest przeznaczona dla najmłodszych dzieci od urodzenia do 8 roku życia. Kup szkolenie i zestaw do nauki czytania, który zawiera 9 książeczek. Kontynuuj naukę z aplikacją Cudowne czytanie 1.
Cudowne dziecko, które pokazało nam przyszłość hulajnóg elektrycznych, nazywało się Autoped i było używane już w 1915 roku W 1915 roku w Stanach Zjednoczonych nie było nawet sygnalizacji świetlnej.
Cudowne dziecko dwóch pedałów (Drabble) Dotychczas tylko raz w historii ludzkości zdarzyło się, żeby ze związku dwóch homoseksualistów narodziło się nowe życie. Prawdę o prawdziwym pochodzeniu wybitnego polskiego kolarza Ryszarda Szurkowskiego, wielokrotnego zwycięzcy „Wyścigu Pokoju” odkrył przed ciemnym ludem znany
Ja bardzo dokładnie przestudiowałem sobie książkę Le Bona „Psychologia tłumu”. No, opracowania Goebbelsa również – nie boję się tego powiedzieć – który był wielkim człowiekiem w dziedzinie socjotechniki i ustawiał Hitlera jak ma stanąć, jak rękę podnieść, jak się odezwać, gdzie co zrobić.
Dwóch pedałów w lesie. Idzie dwóch pedałów przez las, nagle jednemu zachciało się srać i poszedł na bok w drzewa. Po chwili słychać krzyki i lament: -O Jezu, o boże, o Jezu, o boże. Przybiegł drugi:
9fn0.